11:16

#2 Ględzenia poświątecznego garść

Teoretycznie miałam się teraz uczyć fizyki, a notkę pisać wczoraj - ale wyszło, jak wyszło i oto piszę ją teraz (chociaż tak między nami jestem pewna, że na raz mi nie wyjdzie, haha). Przed pójściem na angielski i nie zaraz po szkole. A mówiąc już o moim super wyjściu - to nie wiem, jak ja tam dojdę. Kupiłam sobie takie fajne wiosenne botki na obcasie, które dzisiaj dobiły moje stopy i ledwo chodzę po domu we frotowych skarpetach, a co dopiero mam iść na drugi koniec miasta. Zabawa :)
No ale witam Was wszystkich bardzo serdecznie w drugiej już notce na moim blogu! Zabrzmiało trochę, jak powitania z youtuba.  Dzisiaj będzie jak zwykle o wszystkim i o niczym. Jak ojadłam się na świętach i zostałam rodzinnym kierowcą, a także jak dzisiaj moja wychowawczyni lekko się zdenerwowała na moją super klasę. Same najlepsze newsy.


Powiem Wam, że dużo od siebie oczekiwałam na te święta. Powiedziałam sobie, że nie będę jadła słodkiego, nadal będę ćwiczyć i na pewno nie tknę alkoholu, bo to same puste kalorie. O matko, kiedy w końcu moja silna wolna przestanie być taka słaba? Znaczy dobra, w sumie to nie było tak bardzo tragicznie. Upiekłam fit babkę z przepisu Ani Lewandowskiej. Pominę fakt, iż moja mama nie była ucieszona, bo nie znosi żadnej z pań propagujących zdrowy styl życia ("No bo jak to tak, babka bez cukru?!"). W sumie wyszła bardzo dobra, każdy się nią zachwycał, także moja wewnętrzna dusza kucharki była spełniona. Trening też wykonałam... częściowo. Zrobiłam w sobotę, bo potem w niedzielę jechaliśmy w gości, a potem w poniedziałek przychodzili do nas. Także nie było nawet czasu na wyciskanie z siebie siódmych potów. I w sumie od soboty nie ruszyłam tyłka. Już nawet nie będę wspominać, że jadłam za dziesięciu, bo to chyba wydaje się być całkowicie logiczne, ale może jednak powtórzę - wpierdzielałam co popadnie. Nie żebym była z tego jakoś zadowolona. Znaczy się oczywiście wszystko było bardzo dobre i w ogóle, ale znowu czuję, że przegrałam walkę z samą sobą. Wiecie, niby można sobie powiedzieć, że "święta rządzą się innymi prawami", ale dla mnie innymi prawami rządzą się też weekendy, osiemnastki i wypady ze znajomymi, także naprawdę muszę się wziąć za siebie. Oczywiście nie bez przesady, już raz miałam super zaburzenia odżywiania, które teraz doprowadziły mnie do masakrycznego efektu jo-jo i braku chęci do czegokolwiek, ale chcę wejść na dobrą drogę. Chyba zainwestuję w jakiś planner czy coś podobnego, żebym mogła sobie zapisywać swoje osiągnięcia, bo co jak co - ale to naprawdę motywuje. Jednym z powodów, dlaczego założyłam też tego bloga, była właśnie motywacja. Planowałam już od dłuższego czasu zrobić coś takiego, ale ciągle w głowie miałam: "Lol, przecież to na pewno nie pomaga i nie wiem, dlaczego ludzie są tacy głupi i naprawdę to stosują". No teraz chyba sama muszę przyznać, że byłam głupia i myślałam, że z dnia na dzień zmienię swoje życie i będę super motywować samą siebie.
Przeszłam też inicjację za kierownicą! Chodzi mi głównie o to, że mój tato zaaprobował moją jazdę, a wiecie dla mnie to jednak coś, bo mój tato zawsze na wszystko narzeka (już wiadomo, po kim to mam!) i ciągle mu coś nie pasuje. Moje siostry przestrzegały mnie, że gorsza od egzaminu jest jazda z z tatą i w sumie muszę przyznać, iż miały racje. Po egzaminie (zdałam za drugim razem, jeśli ktoś jest ciekawy) czułam się, jakbym w domu po raz kolejny przechodziła kurs. A tutaj proszę jak jedziemy do rodzinki to nawet, że dobrze mi idzie, że nie ślamazarzę się, że też nie jadę za szybko, że dobrze wchodzę w zakręty i w ogóle. No tutaj to jestem z siebie dumna B)

Obiecałam też sobie, że na świętach będę się uczyć i w ogóle super uczennica... No cóż zamiar był dobry, wykonanie nie najlepsze. Jeszcze nadziałam się na karną kartkówkę z fizyki, bo w środę przed świętami zrobiłam sobie labę, tak jak połowa mojej klasy i moja kochana wychowawczyni się zdenerwowała i kazała nieobecnym być przygotowanym na najgorsze. Kartkóweczka miała być dzisiaj, ale Mysia (nazwijmy tak sobie moją wychowawczynię, żeby było milutko) jednak stwierdziła, że nawet nie miałaby czasu na ocenieni tego, także zrobimy sobie w innym terminie. Swoją drogą, jakby ona w ogóle przejmowała się, by ocenić coś na czas. Ostatnio oddawała nam sprawdzian, który był pisany w styczniu przed feriami :)) W ogóle dzisiaj była w jakimś wyjątkowo złym humorze. Znaczy się to wiadomo, że ona nie lubi mojej klasy. Ostatnio nam powiedziała, że byliśmy tacy fajny w tamtym roku, nie to co teraz. Najważniejsze jest dobre podejście :) Ale wracając: Mysia dzisiaj zrobiła nam podsumowanko, kto jest na chwilę obecną nieklasyfikowany z danego przedmiotu, bo sobie nie chodzimy i frekwencja jest marna. Już się bałam, że znajdę się na liście (nie lubimy się z religią na ostatniej lekcji i dwoma wf-ami o 7:10), ale jakimś boskim trafem nie przyczepiła się do mnie w ogóle. A jestem w szoku, bo jeszcze w zeszłym półroczu przestrzegała mnie, że w pierwszej klasie miałam najgorszą frekwencję. No i czepiała się też o nasze ambicje, bo będąc w klasie matematyczno-fizycznej, która liczy 42 osoby, na dzień dzisiejszy do pisania matury rozszerzonej z fizyki zadeklarowało się uwaga... 7 osób. To jest pewnie dla niej cios prosto w serce, ale niestety do najlepszych nauczycieli fizyki to ona nie należy, także musiała się kiedyś zderzyć z rzeczywistością. Także był wykład o tym, że wybraliśmy ten profil to trzeba się teraz uczyć, że my w ogóle się nie uczymy i ona to widzi, że jest nami rozczarowana itp. itd. Ogólnie ja chyba nigdy w życiu nie siedziałam tak cicho na lekcji, bo bałam się, że weźmie mnie do tablicy. No bo paru kolegów poszło, co przyczyniło się do kolejnej porcji wykładu, a ze mną byłoby prawdopodobnie tak samo.
Zabawa ogólnie, bo dzisiaj kończę lekcję o 10:30 tak standardowo i zazwyczaj chodzimy z chłopakami do galerki obok. No i dzisiaj też byliśmy i wychodzimy sobie z Piotra i Pawła, a tu idzie nasza Mysia kochana. Ja już tak sobie myślę "No, no będzie zabawnie" no i nie myliłam się, haha. Nasza kochana wychowawczyni powitała nas super słowami - "No chyba sobie żartujecie!". Teraz możecie zgadywać, czy opowiadaliśmy sobie jakieś dowcipy. Ale odpowiedź brzmi - nie. Mysia podeszła bliżej, spojrzała na nas wymownie i powróciła do swojego monologu: "Co to za wychodzenie sobie w czasie lekcji do galerii? Czy nie wyraziłam się dzisiaj jasno, co do Waszej frekwencji? Na pewno Wam tego nie usprawiedliwię, nawet sobie nie myślcie! Będę dzwoniła do rodziców!". Wierzcie mi, że mało nie wybuchnęłam tam śmiechem. Ale whatever. Chłopaki tam wyjaśnili jej, że skończyliśmy już lekcje, na co ona się uśmiechnęła i takie - "A no tak, Wy macie takie luźne czwartki". Dała nam swoje błogosławieństwo i odeszła. Także my to mamy jak zawsze szczęście, jeżeli chodzi o spotkanie odpowiedniej osoby :)

W ogóle to głupi to ma szczęście, bo dzisiaj skończyliśmy omawiać "Zbrodnie i karę" i mogę odetchnąć z ulgą. Bo wiecie u mnie w klasie jest tak dużo osób, że zwykle się nie pyta kogoś, kto już był pytany, a że ja odpowiadałam z "Lalki", to miałam immunitet (w tym miejscu Kinga Rusin wyjmuje krążek). Znaczy się, "próbowałam" przeczytać Zbrodnię, ale te wszystkie rosyjskie nazwiska mnie po prostu przerażały. Poddałam się po 50 stronach. Ale i tak przychodziłam na ten polski z duszą na ramieniu. I raz sobie nie przyszłam (polski mam zaraz po tych dwóch wf-ach o 7:10 co tam wcześniej zaznaczałam, to czasem zdarza się, że jego też omijam), ale potem byłam na matmie i fizyce. I co? Oczywiście spotkałam moją polonistkę na korytarzu :)))))) Królowa szczęścia, ja Wam mówię.
Ja naprawdę nie wiem, co ja mam z tymi lekturami. Bo przecież ja czytam nałogowo milion książek. Na przerwie świątecznej przeczytałam całą serię Dworów od Sary J. Maas (czytałam po raz drugi, ale still love it <3), która jest... no dosyć obszerna. Z tym sobie mogłam poradzić, a z głupią lekturą to już nie. Swoją drogą ja mam nieco specyficzne podejście do lektur. Bo jak dla mnie są one w pewnym sensie przestarzałe jeżeli chodzi o nasze pokolenie i ciągle powtarza się ten sam schemat (biedna Polska!). Właściwie to w liceum jeszcze chyba nie przeczytałam żadnej lektury w całości. Dochodziłam do połowy lub 3/4 i dacyt. Nie mogłam się uwinąć do końca.

Na koniec Wam powiem, że jutro wybieram się do kina na nowego Tomb Raidera i już nie mogę się doczekać aż go obsmaruje. Wydaje mi się, że film będzie niewypałem, bo jednak Alysza nie pasuje mi na Larę, a jednak aktorka ma tutaj wiele do życzenia (no Angelinie to w ogóle nie dorówna). No ale zobaczymy. Ogólnie to lubię tą część z 2013 roku. Wiem, że dużo ludzi na nią narzeka, ale jednak fajnie mi się w nią grało. Rise of the Tomb Raider nie było już takie fajne, ale też nie najgorsze. W ogóle mam nadzieję, że ta część, co wychodzi we wrześniu będzie naprawdę świetna, bo ponoć akcja rozgrywa się w Meksyku, a Meksyk był w Underworld i wyglądał świetnie (tak jak i Tajlandia)! No miejmy nadzieję, że Lara też będzie walczyła z jakimiś stworami, jak właśnie wtedy z super młotem Thora, co sobie zabijała umarłych (wiem, że to nie byli umarli do końca ale whatever)! Czekam na akcjo!
No i to chyba tyle na dzisiaj. Odezwę się niedługo z recenzyjką nowej panny Lady Croft, ale też w końcu opowiem, co nieco o serialach i książkach, bo jest o czym opowiadać. Niedługo wychodzi ostatni sezon The Originals i nie mogę się wprost doczekać! Czwarty zakończył się naprawdę masakrycznie (w sensie pozytywnym xd) i aż płakałam, a ja rzadko płaczę na jakichkolwiek filmach czy serialach, także trzeba to wziąć pod uwagę. Trzymajcie się! Do zobaczyska :D

1 komentarz:

  1. Och, twoje życie jest takie interesujące, hahaha :D
    A więc ja tutaj mam wiele do powiedzenia. Głównie o Tomb Raider, bo uwielbiam grę Anniversary. Po pierwsze ten film może nie będzie taki zły, oglądałam jedną recenzję na YouTubie i mówili, że nawet daje radę. A co do aktorki, to nie sugerowali się wyglądem z tych starych gier (wiesz, duże cycki, pupa i pistolety), tylko z tych najnowszych, gdzie Lara nie przypomina Lary. Ale na notkę o filmie (zwłaszcza jeśli go obsmarujesz) czekam z niecierpliwością :) Aaach, The Originals! Czekam i czekam i z jednej strony się cieszę, a drugiej nie, bo to ostatni sezon. Na dobrą sprawę to będzie koniec mojej przygody z wampirami i trochę mnie to smuci. Bo na początku naszej znajomości (czyżby 2015 rok? :O), to tylko ciągle TVD, później TO i teraz to ma się zakończyć? Zdecydowanie mówię nie. Myślę, że zakończę już mój super komentarz.
    Buziaczki,
    twoja Kuchenka :))
    Od książki strony

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Życie, życie jest nowelą! , Blogger