05:04

#3 O Tomb Raiderze słów kilka

Od dziecka towarzyszy mi Lady Croft. Oczywiście mam tu na myśli w przenośni. Tomb Raider był moją pierwszą grą, w którą grałam wraz z koleżankami z podstawówki. Właściwie to zaczęło się od tego, że patrzyłam, jak moja siostra w to gra (zanim to oglądanie na YT stało się modne!) i bałam się straszliwie. Ogólnie to ja zawsze bałam się wszystkiego, nawet własnego cienia, także wyobraźcie sobie, jak mała Zuzia z koleżankami z klasy "grają" w klasyczne Tomb Raidery, a ich poziom adrenaliny podchodzi pod maksimum. Tak było. 
Wychowałam się na tej "trójkątnej" Larze Croft. Mieliśmy oryginalną piątą część - czyli Chronicles i to właśnie ją przechodziła moja siostra. Wtedy oczywiście nie było solucji w internecie (stare czasy, ach) i rozwiązań trzeba było szukać po gazetach, z tego co dobrze pamiętam. To było coś, kiedy nie można było przejść pewnego poziomu i męczyło się z nim dniami i nocami. Brakuje mi tego trochę. Bo wiecie dzisiejsze gry opierają się bardziej na grafice i fabule. Nie mówię, że one nie są ważne - bo są, ale gameplay został strasznie okrojony. Niegdyś trzeba było samemu kombinować, gdzie pójść, co zrobić. Teraz wszystko pokazują, elementy ważne się podświetlają, kompas wskazuje drogę itp. itd. Chyba wiecie, o co mi chodzi. Nawet irytuje mnie to, że przy każdej ścianie czy przeszkodzie pokazują się wskazówki, co trzeba przycisnąć, by się wspiąć, by wziąć amunicję i te sprawy. Jak dla mnie mogliby to pokazać tylko raz w jakimś samouczku, a potem niech gracz sobie radzi, bo chyba na tym powinno to polegać.

Moją ulubioną częścią od Core Design jest chyba dwójeczka. Oczywiście wszystkie pozostałe też bardzo lubię i darzę ogromnym sentymentem (no może oprócz Angel of Darkness, za tą częścią nie przepadam, głównie ze względu na sterowanie), ale jakoś The Dagger of Xian ma w sobie to "coś". Jest chyba najtrudniejszą częścią (ilość przeciwników, a ilość zdobywanych apteczek pokazuje to idealnie), ale również i fabuła jest niezmiernie ciekawa. Odwiedzamy także wiele interesujących lokacji, Lara zmienia swoje wdzianko (w jedyneczce głównie latała w swoim podstawowym stroju) i już nie zabija zwierzątek, tylko ludzi. Woow jaka zmiana, no nie? Trylogia Crystalsów też ma swój klimat. Fakt faktem, że gry są o wiele prostsze niż ich kwadratowe poprzedniczki, ale jednak nie chciałabym ich skreślać. Uwielbiam Legendę za przepiękne miejsca oraz bad-ass Larę biegającą na bosaka w Japonii. Anniversary za naprawdę świetne odświeżenie pierwszej przygody Lady Croft. Underworld za Tajlandię (uwielbiam ten poziom, a widoczki są naprawdę niesamowite, także jak na taką gierkę to jest lepiej niż super) oraz klona Lary, który z początku mnie przerażał, a potem pokochałam go całym serduszkiem (wiem, że jest jakiś dodatek, gdzie się nim gra, ale nie grałam oraz nie widziałam, więc muszę to nadrobić).
No ale w końcu przechodzimy do sedna. W 2013 roku wyszła nowa odsłona Lary Croft, odświeżony Tomb Raider. Wszystkie poprzednie części poszły w odstawkę, skupiono się na nowej historii, a co za tym idzie - na nowej, niedoświadczonej, młodej Larze. Wszyscy byli jakoś przeciwnie nastawieni do tej części. Ja miałam wówczas 13 lat, toteż jarałam się jak głupia. Kupiłam gierkę niedługo po premierze i spędziłam przy niej mnóstwo czasu, bowiem przeszłam ją chyba z milion razy. Jak dla mnie gierka jest super. Znaczy się wiadomo, że tak jak pisałam wcześniej - gameplay został okrojony i wszystko zostaje nam podane na tacy, a także że opiera się on głównie na strzelaniu (w klasykach też niby było dużo strzelania i raczej nie rozstawaliśmy się z pistoletami, ale tutaj ewidentnie widać, że jest go więcej, polega na chowaniu się, robieniu head-shotów, tak jak w większości strzelanek). Nie przeszkadzało mi to jednak jakoś strasznie, bowiem naprawdę bardzo podobała mi się fabuła. Była nieco inna od pozostałych. Trochę mniej fantazji poniosło twórców, ale ciągle jednak w tle było to odszukiwanie grobowców i starych tajemnic, czyli to, co najważniejsze. Historia Himiko była ciekawa, postacie towarzyszące Larze fajnie wykreowane. Naprawdę nie mam czego zarzucić tej grze, bo akcja była - była, elementy skradanki były - były, tajemnice były - były. Ta odnowa naprawdę wyszła twórcom na dobre. Szkoda, że w Rise of The Tomb Raider troszeczkę dali ciała. Gra nie dorównywała swojej poprzedniczce, wiele lokacji było budowanych właśnie na kształcie tych z Tomb Raider 2013, tylko że w pierwszej części nie były one ośnieżone. Trochę mnie to denerwowało, bowiem ciągle miałam wrażenie "hej, ale ja już gdzieś widziałam ten rozkład".
Po tym jakże długim wstępie dochodzimy do sedna sprawy. Jeżeli ktoś nie wie, to uświadomię Was, że wczoraj do polskich kin weszła ekranizacja owej gry z 2013 roku. W postać Lady Croft wcieliła się laureatka Oscara - Alicia Vikander. Do samej aktorki, jak i do całego filmu podchodziłam nieco sceptycznie. Ciągle miałam w głowie "ej, ale ona nie pasuje mi na Larę" lub "ej, ale oni beznadziejnie pewnie przedstawią to wszystko". Ale idąc do kina powiedziałam sobie - dobra Zuzka, daj temu filmowi czystą kartę, zobaczymy, jak to zrealizują. No i w sumie naprawdę patrzyłam na ten film z innej perspektywy... no, do czasu.

Początek naprawdę mi się podobał. O dziwo nie przeszkadzała mi Alysza w roli Lary - rzekłabym nawet, że mnie do siebie bardzo szybko przekonała. Jestem w szoku, nie sądziłam, że tak będzie. Gra zaczyna się od katastrofy statku, jednak w filmie chcieli pierw przedstawić całe tło wszystkich wydarzeń. Muszę przyznać, iż nie było to takie złe, jak się spodziewałam. Owszem, trochę przedłużali ten wstęp, ale nie było najgorzej. No ale w końcu dotarli do momentu, w którym film zaczyna "bazować" na grze. No i niestety to była... porażka. Nie byłam gotowa na to, że oni tak dużo rzeczy pozmieniają. Bo oprócz klątwy Himiko, która też jest głównym wątkiem grze, wyspy Yamatai, a także Mathiasa i Lary, nie było nic wspólnego z grą. Ja się pytam - gdzie się podziała cała załoga Endurance? Gdzie Roth, Whitman, Sam i reszta? Był to dla mnie cios prosto w serce, kiedy podczas seansu uświadomiłam sobie, iż po prostu ich pominęli. Jeszcze przez chwilę miałam jakąś iskierkę nadziei, że może jednak gdzieś spotka ich na wyspie czy coś, ale nie było nic takiego. To trochę bardziej niż szkoda, bo jednak będąc postaciami drugoplanowymi, odgrywali naprawdę znaczącą rolę w zmaganiach Lary. Kolejną sprawą, która mnie po prostu wyprowadziła z równowagi i doprowadziła do śmiechu przez łzy byli obrońcy Himiko. W grze złej królowej broniła Burzowa Gwardia - byli to przerażający wojownicy, z którymi Lara walczyła pod koniec rozgrywki. W filmie zaś zamiast jej pojawiła się... Armia Pokojówek :))) No po prostu jak to przeczytałam, to z początku miałam wrażenie, że to jakiś błąd w napisach w kinie, ale wydawało mi się, iż słyszałam maids. W następnej scenie rozwiali moje wątpliwości - naprawdę powiedzieli maids i naprawdę Armia Pokojówek broniła Himiko. Ręce mi opadły. 
Next. Sprawa ojca Lary. Ten motyw ciągnie się już od dłuuuuugiego czasu. Biedna Lara straciła ojca i ciągle go szuka. Okej, w grze nie było to przedstawione tak upierdliwie. Po prostu kontynuowała wyprawę taty ze swoimi przyjaciółmi. A w filmie - suprajs - odnajduje na wyspie swojego ojca, który spędził tam 7 lat i cały czas tęsknił za swoją małą dziewczynką. Oczywiście Lara od razu go rozpoznaje i ramię w ramię, ojciec z córką pracują nad tym, by Mathias nie odkrył grobu Himiko. A skoro już przy nim jesteśmy, to muszę wspomnieć, że strasznie zmarnowali potencjał tej postaci. W grze Mathias pierw przedstawiony był, jako biedaczek, który po prostu chciał pomóc głównej bohaterce. Dopiero potem okazało się, że jest szują. Na dużym ekranie od razu otrzymujemy informację, że Mathias jest tym złym i w ogóle chce przekazać szczątki Himiko jakiejś tam organizacji (już nie wspomnę, że w grze on chciał "wskrzesić" Himiko, bo wyznawał jej kult, a nie chciał przekazać ją na jakieś badanka). Bardzo nie podobał mi się ten zabieg. Ale wracajmy do father&doughter company. Moment, kiedy Lara poszła uratować niewolników, był chyba najbardziej irracjonalny. To wręcz niemożliwe, żeby jej nikt tam nie zauważył. Ci strażnicy chyba naprawdę musieli być ślepi, albo tak źle im płacono, seriusly. Ja aż krzyczałam na nich, że są kretynami, dosłownie! Lara biegała, nawet nie przejmując się specjalnie tym, że ktoś ją zauważy. Na moment zatrzymała się w paru miejscach, które były tak szalenie niewidoczne dla kogoś patrolującego teren, że aż głowa mała :)
Ostatni zarzut. Znaczy się, mam ich o wiele więcej, ale wymieniam tylko te najważniejsze. A chodzi mi tutaj o "akcję" w grobowcu - a raczej jej brak. Weszli sobie do grobowca, pokonali jakieś tam pułapeczki (to było nawet spoczko), znaleźli pochówek Himiko i... nic. Trochę strzelanki Mathiasa z Larą, poświęcenie jej ojca no i wychodzimy na wolność. Tak mi tu brakowało czegokolwiek, że to jest aż straszne! Już nawet czekałam na tą słynną Armię Pokojówek, ale nawet ona się nie pojawiła!! W pierwszym filmie o Larze z Angeliną Jolie, jak zabierają tą pierwszą część Trójkąta, ożywają nagle wszyscy strażnicy (tak jak w klasykach), jest walka i coś się dzieje! A tutaj to naprawdę zrobili jedną wielką klapę. W dzisiejszych czasach, kiedy efekty specjalne są na wyższym poziomie niż wtedy, co nagrywali filmy z Angie, nie potrafią tego wykorzystać? No really? Tam aż się prosi o dodanie jakichś istot nadprzyrodzonych, które mogłyby zrobić zamęt! Ja naprawdę idąc na ten film, byłam ciekawa, jak oni rozstrzygną tę końcówkę - ale takiej klapy to się po prostu nie spodziewałam. 
Żeby nie było, że tylko narzekam - dostrzegłam też parę plusów. Przede wszystkim, tak jak wspominałam już wcześniej - naprawdę podobała mi się Alysza w roli Lary. Angie wcieliła się w tą znaną nam bad-ass Larę z klasycznych części i wyszło jej to naprawdę świetnie. Alicia zaś dostała tą niedoświadczoną, wystraszoną pannę Croft i moim zdaniem naprawdę podołała zadaniu. Fakt, faktem, że scenariusz niestety zepsuł wszystko i nie mogła się lepiej wykazać. Ale naprawdę jestem mile zaskoczona. Następnie podobała mi się sekwencja ucieczki Lary. Były zastosowane momenty z gry - rwąca rzeka, spadochron, nabicie się na kołek, rana na brzuchu. No może trochę powrzucali wszystko na raz, bowiem w gierce wszystko było rozłożone w czasie, ale i tak fajnie, że postanowili wtrącić takie fajne rzeczy. No i też mega mi się podobało, jak Lara wyszła na plażę i dostrzegła wrak i to wszystko. To było naprawdę tak jak w grze i tylko czekałam, aż pojawi się napis "Tomb Raider", haha. Soko też, że wprowadzili postać Any, która okazuje się zła dopiero w Rise of The Tomb Raider.
Podsumowując. Spodziewałam się, że Alysza zawiedzie, ale że scenariusz będzie się bardziej trzymał fabuły gry. Było zupełnie na odwrót, także zabawa. Trochę się wynudziłam w kinie i czekałam na koniec, bowiem akcja na wyspie była bardzo nudna. W ogóle strasznie długi był wstęp - w sensie zanim Lara dotarła na Yamatai, a sama akcja tam trwała dosyć krótko. Powinno być trochę na odwrót. No i oczywiście na minus jest brak kluczowych postaci, bo Sam odgrywała ogromną rolę w sprawie dotyczącej Himiko, a tutaj tak po prostu ominęli jej postać. Trochę szkoda. Film jak dla mnie takie 4,5/10 niestety.

1 komentarz:

  1. Okej, więc zacznijmy od tego, że z Tomb Raider grałam tylko w Anniversary i baaaardzo lubię tę grę. Co jakiś czas przechodzę ją od nowa i od nowa :D Filmy z Jolie też obejrzałam, ale bardzo dawno temu. Wtedy mi się podobały, pewnie teraz też ze względu na sentyment. I na tym kończy się moja historia z Larą (mimo że grałam u kolegi trochę w te nowsze części), więc zdecydowanie masz z nią większe doświadczenie, haha. Na film pewnie się nie wybiorę, bo nie ciekawi mnie zbytnio, ale rozumiem twój ból. Miałam tak z Prince of Persia! Po prostu jest to moja ukochana gra (szczególnie Piaski czasu i Dwa trony), więc gdy wyszła ekranizacja byłam podjarana. Aktora dobrali perfekcyjnie, ale to, co się tam wydarzyło woła o pomstę do Boga! Gdybym nie grała w gry, to film byłby całkiem spoko, ale okropnie bolały mnie te różnice. Bo na dobrą sprawę, to jest zupełnie inna historia! Nawet zmienili im imiona (gdzie książę nawet w grze go nie ma). Przeżyłabym, że Wezyr to Nizam, nawet to, że z księcia zrobili Dastana, ale z mojej kochanej Farah Taminę... Nie wybaczę! I o tym filmie mogłabym pisać i pisać, ale nie po to tutaj jestem. Świetny post, pozdrowionka :D
    Od książki strony

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 Życie, życie jest nowelą! , Blogger